DANTE POV VIII
Rozdział XI- Upadłe Miasto
Szedłem trzy dni. Nie wiedziałem gdzie jestem. Jedyne czego byłem pewny to tego, że jestem
-Pomóż mi. Proszę- powiedziała to z chlipnięciem.
-W czym?
-Ci ludzie są uwięzieni! To… były… demony…- krzyknęła głośno.
-Skąd wiesz o demonach?
-Powiedziały mi to…
-Kto?
-Anioły. Rozmawiają ze mną dość często…
-Kim ty jesteś, że Anioły z tobą rozmawiają?
-Jestem… tylko nastolatką.
-Więc w czym mam ci pomóc panno…?- Powiedziałem szarmanckim głosem
-Shelley. Mów mi Bonnie. „To nazwisko. Gdzieś już je słyszałem” Pomyślałem.
-A więc Bonnie, jak mam ci pomóc.
-Anioły powiedziały mi o tobie. Jesteś synem Ventiusa i Morgan! Możesz ich wszystkich uwolnić! Proszę cię, pomóż mi.
-Cóż chciałbym, lecz sam jestem ranny i nie zdolny do walki, choć z jednym młodym wampirem.
Wtedy uświadomiłem sobie kim ona jest.
-Ale musisz to zrobić! Co z nimi będzie?
-Panno Shelley!
-Słucham.
-Muszę zabrać cię ze sobą.
-Dokąd?
-Tak, gdzie będziesz bezpieczna. Do twojej siostry.
-Ja nie mam siostry. Jestem jedynaczką.
-Nie pamiętasz jej, widzę to w twoich oczach. Miałaś manipulowane wspomnienia, tak samo jak ja.
-Jeśli to prawda… Co z tymi ludźmi?
-Wrócimy po nich, nie bój się.
Ziemia pod moimi stopami wydawała się martwa jak reszta tego miasta. Znalazłem jednak kawałek trawy. Zdjąłem buty, bo wydawało mi się to słuszne, być może, by energia lepiej płynęła. Pobrałem tyle energii ile potrafiłem. Złapałem dziewczynę i skupiłem się na moim pokoju w –przyszywanym- domu. Niestety, nie zastałem tego miejsca pustego. Leżał tutaj nagi chłopak, w moim łóżku, przykryty moją kołdrą. Nie wiem czemu to zrobiłem, ale wyciągnąłem miecz i ugodziłem go prosto w serce. Ujrzałem coś. Tym „czymś” były jego wspomnienia z tej nocy. To co się tu stało nie miało prawa się wydarzyć. Nie jest warte opowiedzenia. Wiedziałem już, że jak najszybciej muszę pójść do Elizabeth i ją uspokoić. Znałem to zdanie. „Jeśli Anioł odbędzie stosunek seksualny na pewno zostanie zapłodniony (jeśli to kobieta) lub zapłodni (jeśli to mężczyzna).” Elizabeth urodzi dziecko. Podczas osiemnastych urodzin zrujnowała swoje całe życie. Niebo jej nie przyjmie. Pozostaliśmy jej tylko my- ci, których przygarnęła.
-Nie możesz teraz rozmawiać z Elizabeth.
-Czemu? Chce ją poznać!
-Ona… Nie ma teraz czasu, ponieważ prowadzimy wojnę- skłamałem.
-Dobrze, gdzie mam więc pójść?
-Silvia, wracaj!- krzyknąłem.
Silvia pojawiła się w obłoku światła.
-Debilu! Tkwiłam tam chyba z pół roku, a ty mnie dopiero teraz wyciągasz?- Powiedziała wampirzyca
-Byłaś tam tylko kilka dni- zdziwiłem się.
-Czas płynie tam inaczej.
-Czyli gdzie?
-W pustce. Tam mnie wysłałeś, nic mnie nie otaczało, nie była to ciemność, tylko nicość. Nie potrafię tego wytłumaczyć.
-Okej, podziękujesz mi później-odparłem sarkastycznie- Zabierz ją w bezpieczne miejsce, to jest siostra Elizabeth!
-Nasza Lizzy ma siostrę? Nie wiedziałam
-Ghm… Czy ja mam coś do powiedzenia?- Powiedziała Bonnie.
-Słucham- powiedzieliśmy równo z Silvią.
-Mogę wyjść na zewnątrz?
-Oczywiście kochana- powiedziała wampirzyca.
-Ja muszę omówić „sprawy wojenne” z Elizabeth- powiedziałem.
-Dobrze więc, zajmiemy się sobą nawzajem-odparła Bonnie.
Wszedłem do komnaty Elizabeth. Zastałem ją płaczącą na łóżku. To był pierwszy raz jak widziałem ją smutną….
Przeczytałam. Tak jak (nie) obiecałam. Bonnie = Arya?
OdpowiedzUsuńNo. Ale pisz. Szybko. Dużo. Czekam.
Tak Bonnie to Arya XDD. Poczekasz sobie, bo nie mam weny XDD
UsuńNo w końcu doczekany rozdział..
OdpowiedzUsuńPisz tak dalej...
I..
Troche szybciej..
~Ter
Brakowało mi ostatnio weny ale teraz będę na pewno szybciej pisać :)
Usuń