Główna Bohaterowie

sobota, 28 grudnia 2013

Rozdział V

4 komentarze:



         Desmond POV III
 

                Zaczęliśmy przygotowania. Siedzieliśmy w ciszy, ostrzyłem moje noże, które wyciągnąłem z martwych ciał tych ścierw z FBI. Były całe zakrwawione, ale nie przejmowałem się tym. Lelouch wyszedł właśnie na wyższe piętro po jego pistolet, który niestety nie miał amunicji.
  -Cholerne gnoje. Musimy się zbierać- powiedział Lelouch wróciwszy do mnie
  -Zgadzam się, ale daj mi jeszcze minutkę. Muszę to wszystko przemyśleć.
  -Pierdoleni agenci, prawie mnie zabili.
  -To nie byli agenci, przynajmniej nie tego o czym myślicie- Odezwała się jakaś dziewczyna w skórzanej kurtce.
Wyglądała na 17 lat, włosy były nie równe, zwisające do ramion i odstające w każdą stronę świata. Brązowe oczy zdawały się martwe, jak gdyby widziały śmierć setki razy. Dziewczyna stała z sztyletem w ręce, wydawał się on tępy, ale mógłby zabić. Dumnie opierała się o ścianę. Była szczupła i wysportowana. Pod wpływem chwili, obracając się tylko przez prawe ramie rzuciłem w nią nożem. Była to głupia decyzja. Nastolatka zdążyła schować swój sztylet do małej pochwy przy pasie, złapać mój nóż i go odrzucić. Widok jej w ruchu byłby niesamowity gdyby nie to, że… Wbiła mi sztylet w ramię, ale jakimś cudem to nie zabolało. Zadziwiony wyciągnąłem własną broń z ramienia- nic, zero bólu, ani kropli krwi, nawet odrobiny.
  -Co jest- spytałem
  -Więc to jednak prawda. Jesteś nim. Tym, który nam pomoże.
  -Pomoże? W czym? I co się ze mną dzieje?
  -Musimy jechać.
  -Czekaj, najpierw Kaguya.
  -Ona jest już na miejscu. Jest z Elizabeth, w bezpiecznym miejscu, w które musimy się udać.
  -Nie wiem czy można ci ufać, możesz być jedną z Nich.
  -Zapewniam cię, że nie jestem. A teraz tak z innej beczki, gdzie jest twoja wataha Lelouch?
  -Wa-wataha? Ale co masz na myśli?- Odpowiedział mój skołowany przyjaciel.
  -Jesteś Alfą, nie pamiętasz?
  -Alfą? Jak wilki?
  -Tak, tylko, że wilkołaki, jesteś jednym z nich. Pewnie Beta stada cię szuka.
  -Ale, wilkołaki? Jak w tym głupim filmie? Zamieniały się w wilki?
  -Nie, chodzi tutaj o prawdziwe wilkołaki, takie zmieniające się  podczas pełni, i nie tylko, rzadkie osobniki miewają sierść, ale ty jak widzę nie masz. Są to pół ludzie, pół wilki. Nie kontrolują zmiany.
  -Ee, możesz mi to wszystko kurwa wytłumaczyć?
  -Mogę, ale na razie musimy jechać. Już wiem skąd ten cały napływ wilkołaków u nas.
  -Gdzie chcesz jechać?- wtrąciłem się do rozmowy
  -Jak to gdzie? Do obozu. Tam wszyscy ci, którzy chcą dołączyć się zbierają i trenują.
  -Ale kto powiedział, że chcemy dołączyć- Stanowczo odparłem
  -Słuchaj dzieciaku, mam gdzieś to czego chcesz, pakuj się do tego samochodu- wskazała na czerwonego fiata-  Jeżeli chcesz zobaczyć swoją niunię, to nie kłóć się ze mną i chodź.
Zgodziłem się, bo bałem się o Kag. Była dla mnie naprawdę ważna. Martwiłem się o nią. Wsiedliśmy do samochodu, jechaliśmy przez ciemny las, minęliśmy kilka wiosek i miast. Trwało to kilka godzin, więc musiałem wypytać dziewczynę o… wszystko.
  -Powiedz mi, jak się nazywasz.
  -Jestem Mary Archer, mam 17lat-Ha! Zgadłem- Jestem przywódczynią „wyrzutków”.  Tyle musisz wiedzieć.
  -Jesteś bardzo tajemnicza. Poczekaj wyrzutków?
  -No wiesz, wilkołaki, wampiry, i inne takie stwory
  -A ty kim jesteś?
  -Jestem Demonem, a Elizabeth jest Aniołem.
  -Nie trudno zgadnąć, ale kim jest ta Elizabeth?
  -Nie twoja sprawa. Dowiesz się jak będziemy na miejscu.
  -Czyli kiedy?
  -Za dziesięć minut.
  -Już? Tak szybko?-spytałem sarkastycznie.
  -Będziemy musieli jeszcze przejść kilometr w las.
  -Świetnie po prostu.
  -Zamknij się.
 „Ta dziewczyna przypomina mi siostrę, której nigdy nie miałem”- Pomyślałem.
Szliśmy ciemnym lasem chyba z pięć minut, aż w końcu dotarliśmy do wielkiej…. Stodoły, nie jestem jakimś znawcą, więc powiem tylko, że była drewniana. Była noc więc czułem się zmęczony.
  -Chodź odprowadzę was do waszych pokoi- powiedziała przyjaźnie nastawiona, troskliwa dziewczyna. Była całkowitym przeciwieństwem Mary.
  -Ty musisz być Elizabeth.
  -Tak, skąd wiesz?
  -Domyśliłem się… Więc jesteś Aniołem?
  -To też się domyśliłeś?
  -Mary mi powiedziała.
  -Aha, no okej. Tutaj jest twój pokój Lelouch, nie mylę się?
  -Tak, dla przyjaciół Lulu- powiedział mój przyjaciel.
  -Dobranoc- Powiedziałem i poszliśmy dalej.
  -Twój pokój jest na samej górze. Tam zawsze było zapalone światło, dla ciebie.
  -Czemu jestem taki ważny?
  -Jesteś bardzo potężny. Jesteś synem władców, jednego z nich przez to wygnano. Dowiesz się wkrótce.
Wszedłem do pokoju, był taki, jaki zawsze chciałem, zielone ściany z sufitem ze szkła, abym mógł patrzyć na gwiazdy, obrazy wojny i tego podobnych były rozwieszana na ścianach. Łóżko proste, ale bardzo wygodne. Podłoga była wykonana z jeszcze pachnącego drewna, meble również. Położyłem się na łóżku myśląc o całym dzisiejszym dniu, o tym jak miały to być tylko przygotowania do randki, o tym, jak zaatakowali nas agenci, o śmierci i ożywieniu Lulu oraz o tym, że jutro spotkam Kaguyę. Usnąłem dopiero około pierwszej w nocy. Śniła mi się masa rzeczy, aż trudno sobie wyobrazić ile. O wiele za dużo jak na jedną noc…

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Krótki, ale miałem taką wenę. 
Podziękowania
Po pierwsze chciałbym podziękować Alegz za to, że mnie motywuje i nie pozwala przestać pisać.
Po drugie Dram za to, że też mi nie pozwala przestać i ciągle gada "przeczytaj ten prolog"
Elizie, która się focha.
Van, bo mi wysyła rysunki.
I innym za to, że mi spamią.
Opowiadanie wzorowane jest na "Supernatural". Pisząc ten rozdział słuchałem piosenki Kansas, a mianowicie "Carry on my Wayward son"

poniedziałek, 9 grudnia 2013

Rozdział IV

1 komentarz:






              Kaguya POV II




                Obudziłam się w pokoju o kolorze obsydianu. Czułam się zmęczona, starałam się podnieść, ale mówiąc najprościej- nie mogłam. Postanowiłam się rozejrzeć. Pomieszczenie było mroczne, ale w tym samym stylu, jak wystrój stodoły, czy czymkolwiek był ten budynek. Wszędzie było pełno drewna, skór i… kości. Jednym słowem- przerażające.
  -O obudziła się nasza śpiąca królewna- odezwała się jakaś dziewczyna i pomogła mi wstać.
  -Dzięki, ale kim jesteś?
  -Jestem Silvia, więcej wiedzieć nie musisz. A propos, leżysz tu już trzy dni. Nie jesteś głodna?
  -Trochę, macie jakieś kanapki?
  -To jeszcze nie wiesz? Dobra powiem ci później- powiedziała i wróciła do polerowania noża.
Byłam zamieszana, nikt nie chciał mi nic mówić. Żyłam jakimś cudem, jeśli to co mówiła Elizabeth było prawdą to znaczyło, że wiele ludzi musiało zginąć przede mną.
  -Gdzie jest dziewczyna, która mnie tu przywiozła?
  -Wyjdź z tego pokoju, korytarzem w lewo, 3 drzwi po prawej.
  -Kim właściwie jesteś?
  -Tym samym co ty. Idź znajdź Lizy
Nie pytałam. Po prostu wyszłam. Korytarz wyróżniał się od reszty budynków. Był cały z kamienia. Najwyraźniej marmuru. Biały marmur był wymieszany ze złotem.
„Muszą być bardzo bogaci. W końcu złoto i marmur piechotą nie chodzą”- Pomyślałam.
Nie widziałam żadnego drewna, co wydało mi się dziwne, ale nie ja to projektowałam. Gdy już dotarłam do drzwi, które nie były duże, ale straciłam już pojęcie o wielkości rzeczy po tym wszystkim. „Mam już tego dość”- Stwierdziłam w myślach.
Otworzyłam drzwi i zobaczyłam Elizabeth.
  -Hej, możesz mi powiedzieć co się stało?
  -Przebywałaś za długo na słońcu. Jeszcze kilka minut i byś się usmażyła.
  -To dzięki za pomoc?
  -Nie ma za co- Uśmiechnęła się
  -Możesz mi teraz wytłumaczyć o co z tym wszystkim chodzi i kim lub czym ja jestem?
  -Wolisz wersję krótszą czy dłuższą?
  -Krótszą poproszę.
  -No więc jesteś wampirem.
  -COOOOOOOOOOOO?- Krzyknęłam. Byłam bardzo zdziwiona i zbulwersowana.
Wybiegłam z tego pokoju. Musiałam pomyśleć, a raczej uspokoić się. Zaczęłam szukać wyjścia. Minęłam piętnaście osób, które się ze mną witały. Nie zwracałam na nie uwagi. W końcu znalazłam wrota, którymi chciałyśmy wcześniej wejść. Nie zważałam na słońce. Po prostu wybiegłam stamtąd i pognałam przed siebie. Potykałam się o korzenie, ale nie zatrzymywałam się. Potem zmęczona po około 3 km sprintu zatrzymałam się przy wielkim drzewie. Wdrapałam się na nie. Gdy byłam już wystarczająco wysoko, usiadłam na gałęzi. Zagłębiłam się w myślach. Nie zauważyłam kiedy minęły cztery godziny. Nie wiedziałam dlaczego, ale bolały mnie zęby. Postanowiłam wrócić do tego „domu”, bo chyba mam tam zamieszkać. Tym razem powoli zaczęłam schodzić z rośliny.
  -Hej, wiesz, że się robi ciemno?- Odezwała się Silvia- Nie powinnaś oddalać się, są tu inne istoty
  -istoty?
  -No wiesz, wampiry, wilkołaki, duchy, demony, anioły i inne takie.
  -Aha?
  -Chodźmy już do domu. Przygotowaliśmy ci pokój.
  -No okej, ale obiecaj mi coś.
  -Dawaj.
  -Jutro masz mi wszystko wyjaśnić.
  -Tylko jeśli pobiegniemy
Zgodziłam się i w tym samym momencie odezwał się mój żołądek.
  -Nadal jestem bardzo głodna
  -O, prawie zapomniałam. Trzymaj. –powiedziała rzuciwszy mi woreczek z krwią- Ale to już ostatni, będziesz musiała sama polować.
  -Na co?
  -Biegnijmy, jutro ci wyjaśnię, obiecuję.
Biegłam najszybciej jak potrafię, widziałam kilka sów, ale nic więcej. Na szczęście. Cała zdyszana po tym sprincie zatrzymałam się. Dom wyglądał teraz pięknie, większość pokoi była teraz rozświecona, prócz mojego. Jak pomyślałam.
  -Mylisz się.
  -Co ty teraz czytasz w myślach?
  -To jest pokój zarezerwowany dla kogoś ważniejszego niż ty, a on może się niedługo pojawić.
  -Kto to?
  -Ktoś kogo znasz. Więcej nie mogę ci zdradzić. Mery i Elizabeth mi zabroniły.
  -Kim jest Mery i dlaczego ci rozkazuje?
  -One są naszymi „przywódczyniami”.
  -Teeeraz na pewno rozumiem. Dobra zaprowadź mnie do pokoju. Chce mi się spać.
Kłamałam po prostu chciałam być sama.
  -Okej chodź za mną, ale pamiętaj, że masz o 6 rano wstać.
  -O której? Powaliło cię już konkretnie.
  -Śmieszna jesteś, przyzwyczaisz się, a i jutro nauczę cię palować, tak jak mnie nauczył mój przyjaciel, pamięć jego duszy.
  -Nie żyje?
  -Żyje, ale już nie długo. Gdy tylko go wytropimy to go zabije.
  -Co on wam zrobił?
  -Zdradził. Nie chce o tym gadać.
  -Okej, ale nauczysz mnie?
  -Jeżeli nie będziesz się tego bała.
Nie chciałam już pytać.
  -No to jesteśmy.
Śpij dobrze.
  -Branoc
Weszłam do swojego pokoju, był czarny, ale nie w kolorze pustki, raczej w kolorze nocy. Wszędzie były rozwieszone skóry. Usiadłam na mahoniowym łóżku z czerwoną pościelą i niebieską zasłoną. Trochę nie w moim stylu, ale cóż, nie mam wyboru. Gdy tak siedziałam przypomniałam sobie o woreczku z jeszcze ciepłą krwią. Zaczęłam ją pić. Czułam się coraz lepiej, ale zęby bolały mnie coraz bardziej. Bałam się o samą siebie. Lecz, gdy piłam wszystkie troski odchodziły na bok, ciepła krew sprawiała, że się odprężałam.
„Okej, wystarczy tej krwi, zostawię sobie na noc”- Pomyślałam

Usnęłam. Nic mi się nie śniło, a było to najbardziej dziwną rzeczą jaka by mi się przydarzyła, przed tym wszystkim….

wtorek, 3 grudnia 2013

Rozdział III

2 komentarze:








          Kaguya POV I
 
  


              Widziałam Desmonda, zbiegał po schodach. Próbował mnie ratować. Nie miał dobrej kondycji, ale ani razu się nie zatrzymał. Ujrzałam postrzelonego
  -Bierz te łapska ode mnie- wykrzyknęłam do faceta w czerni
  -Siedź cicho
Agent nie miał zamiaru mnie puścić. Zostałam zmuszona wejść do samochodu, albo umrzeć. Ostatnim co zobaczyłam był Desmond zabijający pięciu mężczyzn. Dokonał niemożliwego, nigdy nie potrafił trafić w 10-cio metrowy cel, a co dopiero wspominać o rzucie między oczy pięcioma nożami naraz. Potem założyli mi jakiś czarny worek na głowę. Nic nie widziałam. Jakiś męski głos powiedział mi żebym się uspokoiła i nie ruszała. Więc zrobiłam najmądrzejsze co przyszło mi do głowy, zaczęłam się rzucać po całym samochodzie.
  -Skoro nie chcesz po dobroci to będzie po złości- odezwał się ten sam głos
Dwie osoby mnie trzymały, w tym momencie facet wbił mi chyba największą możliwą igłę w rękę. Czułam jak jakiś płyn krąży w moich żyłach. Nie była to już moja krew. Zemdlałam…
  -Obudź się – powiedział jakiś ciepły nieznany mi kobiecy głos
  -Co? Gdzie? Jak? Co się dzieje?
  -Spokojnie to tylko ja… Elizabeth
  -Kto? Nie znam cię. Gdzie ja jestem?
  -Wszystko ci wyjaśnię, ale nie teraz. Nie mamy czasu
Nie czekałam na wyjaśnienia. Nie potrzebowałam ich. Coś mi się stało. Ledwo chodziłam, moje ciało stało się ciężkie, nie kontrolowałam go. Ta kobieta mi pomogła, ale nadal było ciężko.
  -Aua, co mi się stało
  -Zostałaś zainfekowana. Niebezpieczny wirus
  -Wirus?
  -Coś w tym sensie. Nie bój się, to oznacza, że jesteś wyjątkowa.
  -Wyjątkowa? –Powtórzyłam
  -Tylko jedna osoba na dziesięć milionów może być zainfekowana i przeżyć.
  -Czyli cały ten magazyn, śmierć Lulu- Zawiesiłam głos, warga mi drżała, dopiero teraz sobie uświadomiłam, że straciłam najlepszego przyjaciela- Były po to, żeby mnie złapać?
  -Zrozum nie jesteś już człowiekiem, przynajmniej nie w pełni.
  -Jak to? Odpowiadaj na moje pytania
  -Nie mamy czasu, zaraz nas znajdą
  -Kto?
  -Ci, którzy cię porwali
  -FBI?
  -To nie jest FBI
Zadawałam jeszcze wiele pytań w stylu „kto?, co?, jak?, kiedy?, dlaczego” i tak dalej. Doszłyśmy do samochodu.
  -Umiesz otworzyć? -Spytałam
  -Oczywiście, ale nie jeśli będziesz na mnie wisieć
  -Przepraszam
  -Nie ma za co. Za jakieś pół godziny twój organizm powinien się przyzwyczaić…
  -Do tej… choroby?
  -Wszystko w swoim czasie. A póki co opowiedz mi o sobie.
  -Nie ma co opowiadać. Mam na imię Kaguya, a nazwiska nie znam, moja matka nie żyje, ojciec też. Od dziesięciu lat byłam w domu dziecka. Znalazłam się w tej szkole dzięki stypendium. Mam 14 lat  i zostałam zarażona jakimś dziwnym wirusem, o którym nic mi nie wiadomo.
-Oh, no dobra moja kolej. Nazywam się Elizabeth Shelley. Jestem Agentką od spraw…Paranormalnych… Mam 17lat. Tyle na razie musisz o mnie widzieć.
Nic nie widziałam, więc nie mogłam stwierdzić czy mówi prawdę, niżeli kłamie. Byłam zdenerwowana, ale nie wiem czemu ta dziewczyna mnie uspokajała, niwelowała od niej dobroć i ciepło i troska o mnie, ale denerwowało mnie to „Agentka od spraw Paranormalnych”
  -Otworzyłam… Wsiadaj szybko- teraz jedyne co było po tym słychać to euforia.
Wsiadłam do samochodu.
  -Jedźmy już
Jechałyśmy w ciszy. Po piętnastu minutach stałam się bardzo głodna, więc postanowiłam spytać Elizabeth czy coś ma.
  -Umieram z głodu, masz coś do jedzenia? Błagam, powiedz, że tak
Wyciągnęła jakąś srebrną… torebkę? Nie jestem pewno co to było, ale przypominało opakowanie z mlekiem czekoladowym, więc wyciągnęłam szybko ręce i zaczęłam pić. To była najlepsza chwila mojego życia, płyn był pyszny, „niebo w gębie”- pomyślałam.
  -Czym jest ten niebiański napój?
  -To krew 0Rh-
  -Krew? Dałaś mi krew do picia?
Wyplułam wszystko na fotele samochodu i spojrzałam na Elizabeth. Miała kruczo czarne włosy upięte w kitkę i ciemnobrązowe oczy. Jej twarz była owalna.
  -A co nie smakuje? –spytała- Jeżeli nie to oddaj
Trudno było mi to przyznać, ale nigdy nie piłam czegoś lepszego
  -Spadaj, to moje
  -Typowe zachowanie jak na trzeci dzień zarażenia
  -TRZECI?- Naprawdę zmieszana krzyknęłam
  -O już prawie jesteśmy na miejscu
  -Nie zmieniaj tematu… Ale o co ci chodzi przecież to pustkowie.
  -Musisz się jeszcze wiele nauczyć, zabieram cię w miejsce, gdzie wszystko zrozumiesz.
Gwałtowny skręt w lewo sprawił, że wylałam resztę płynu na siebie.
  -Masz jeszcze trochę? Błagam.
  -Okej, ale to tylko troszeczkę, bo niebezpiecznie jest dawać krew tak niedoświadczonemu…   zarażonemu.
Czułam, że dziewczyna nie chce użyć jakiegoś słowa, żeby mnie nie wystraszyć. I gdy znów miałam napój  w buzi zrozumiałam pewną rzecz…
  -Co z Desmondem?
  -Kim? Masz na myśli Dante?
  -Kogo? Kto to Dante?
  -Ty nic nie wiesz? No, cóż, on chyba sam tego nie wie, ale będzie się musiał dowiedzieć, w końcu jakoś uratował Leloucha, biedula nadal myśli, że to ta fioletowa ciecz.
  -Wszystko zrozumiesz, gdy będziemy na miejscu.
  -Wszystko zrozumiesz, gdy będziemy na miejscu. – Powtórzyłam zdenerwowanym głosem- Czy musisz to ciągle powtarzać?
  -Tak, muszę, bo gdybym tego nie zrobiła to byś mnie nie słuchała.
  -Niech ci będzie.
Na szczęście miałam krew, bez niej chyba bym nie wytrzymała, ale nie rozumiałam co się ze mną dzieje, nie było to przyjemne. Czułam się jakbym była jakimś wampirem, ale przecież one nie istnieją.
  -Jesteśmy na miejscu –Powiedziała Elizabeth
  -Nareszcie
Byłam bardzo podekscytowana, ale gdy otworzyłam oczy zobaczyłam tylko drzewa.
  -Co to ma być?
  -Kamuflaż, a niby co? Nie, no, żartuje. Mamy jeszcze kilometr do przejścia.
  -Ale z ciebie złośnica.
  -No wiem, bo to ja.
  -Lepiej już chodźmy.
  -No powinnyśmy.

Poszłyśmy między drzewami. Poruszałyśmy się powoli. Po 10 minutach zobaczyłam… wielką stodołę. Była z świerkowego drewna, miała metalowe, wyglądające na żelazo umocnienia. Widać było też trochę mahoniowych desek. Dwuspadzisty dach z czerwonymi dachówkami zdawał się zapadać na nas. Wielkie wrota, jeszcze większe od tych w magazynie. Wokół budynku były rozstawione tarcze, bieżnie i tory terenowe. Podeszłyśmy do drzwi. W tym momencie zemdlałam…
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
No nie chcecie komentować :(
Dzisiejszy rozdział dedykuję:
Malwinie za to, że jest i ciągle pyta kiedy rozdział.
Elizie, która mnie trolluje i ma doła (Wyjdź z doła)
Aleks za to, że mnie inspiruje.
I wam za to, że czytacie (szczerze nie jestem tego pewny :( )

niedziela, 1 grudnia 2013

Rozdział II

Brak komentarzy:


Desmond POV II
 



                Zbliżały się moje urodziny… Czas odwiedzin moich rodziców. Minęły już dwa miesiące odkąd jesteśmy parą z Kaguyą. Razem z Lelouchem i jego dziewczyną –Aiko Choi… Miała czarne kręcone włosy i zielone oczy- już od dawna planowaliśmy podwójną randkę. Został tylko tydzień więc myśleliśmy nad miejscem, gdzie można byłoby urządzić takie spotkanie. Padło na magazyn, w którym zawsze się spotykaliśmy, gdy się poznaliśmy… No zanim pojawiła się Aiko, ale nie mam jej tego za złe, bo Lulu był szczęśliwy, a gdy on jest to i ja. Wraz z Kaguyą, Lelouchem i Aiko poszliśmy do magazynu. Czerwony ogromny budynek zdawał się wyglądać inaczej… Znacznie inaczej. Został odnowiony i było to widać. Popękane ściany, były naprawione i pomalowane, a dziurawy dach- załatany. Ogromne metalowe drzwi niczym wrota, były zamknięte, co tym bardziej nas zdziwiło, ponieważ zawsze były otwarte. Postanowiliśmy wejść wejściem, które znaliśmy tylko ja i Lelouch. Pobiegliśmy na tyły magazynu. Odszukaliśmy zakopaną klapę od tunelu i weszliśmy…
  -Des ciemno tu- Zamartwiała się moja dziewczyna- Może stąd wyjdziemy?
  -Nie martw się Kag złap mnie za rękę – odpowiedziałem
  -D-dobrze, ale mnie nie puszczaj – powiedziała Kaguya
Nagle było słychać tylko dwa głosy- Lulu i Aiko
  -Uważaj jak leziesz- Krzyknęła dziewczyna Leloucha
  -Przepraszam, to nie moja wina- odparł Lulu
Poszliśmy dalej. W ciemności wydawało się, że ten tunel nie ma końca, ale po kilku minutach doszliśmy do kolejnej klapy.
  -No to jesteśmy- powiedziałem- Oto sekretne wejście do magazynu
  -To spróchniałe… coś? –spytała Aiko
  -Nie wybrzydzaj sknero – odpowiedziałem żartobliwie – zaraz otworzymy drzwi.
  -Hej, to nie było miłe – powiedział Lelouch.
  -Dobra, dobra. Mniejsza z tym, otwórzmy tą klapę… - powiedziałem i podszedłem bliżej.
Otworzyłem powoli pokrywę, bo miałem złe przeczucie, że ktoś tam jest.
  -Cicho- wyszeptałem- bądźcie cicho chociaż przez chwilę
Rozejrzałem się po magazynie. Ujrzałem jednego mężczyznę. Wyglądał na około 34lata. Kiwnąłem głową na Lulu. Chyba się domyślił o co mi chodzi, bo wyskoczyliśmy w tym samym momencie i pognaliśmy ku mężczyźnie. Codziennie ćwiczyliśmy sztuki walki więc rzuciliśmy się na człowieka w garniturze. W jednym momencie mężczyzna przerzucił nas i leżeliśmy na ziemi. Moja dziewczyna zrobiła coś niespodziewanego- rzuciła w niego nożem, moim nożem, który musiał mi wypaść z kieszeni, bo zawsze mam przy sobie nóż na wszelki wypadek. – Trafiła go prosto w czoło.
  -Nic ci nie jest? - spytała Kag
  -Nie, gdzie się nauczyłaś rzucać? – spytałem oszołomiony
  -W czasie jak ty z Lelouchem się wygłupialiście z tymi „sztukami walki” to brałam sobie twój nóż i rzucałam w ścianę… - powiedziała- nigdy nie widziałeś dziur za szafą?
  -Nigdy tam nie zaglądam – nadal oszołomiony odpowiedziałem – Lulu, a ty?
  -Nie – krótka odpowiedź przyjaciela mi wystarczyła
Schowaliśmy ciało mężczyzny, Lelouch był roztrzęsiony, próbowaliśmy go opanować. Po pewnej chwili, gdy się opanował powiedział, że nikt nie może się o tym dowiedzieć. Zgodziliśmy się z nim, a Aiko była wściekła. Kaguya wyprowadziła ją na zewnątrz, a ja i mój przyjaciel postanowiliśmy wspiąć się na bramę, ponieważ tam był rygiel. Lulu prawie spadł więc kazałem mu zostać. Drzwi były bardzo śliskie i mokre, ale nie poddałem się. Gdy byłem już na szczycie mogłem dotknąć sufitu. Złapałem za dźwignię, przeskakując dwa metry nad przepaścią. Cieszyłem się, że moja dziewczyna tego nie widzi, bo chyba, by dostała zawału. Mój przyjaciel zrobił to samo, a drzwi się otworzyły. W tym momencie zamarłem… Stała tam moja dziewczyna, trzymał ją facet w takim samym garniturze jak mężczyzna, którego zabiła…
   -FBI – pomyślałem – Ale czego oni od nas chcą?
   -Zejdź stamtąd, a nic jej się nie stanie – powiedział koleś wyglądający na szefa przez megafon
-Czego od nas chcecie ? – spytałem wnerwiony
  -Jesteście w magazynie FBI, jeżeli go nie opuścicie to ją zabiję –odpowiedział mężczyzna
Zeskoczyłem z dźwigni i wylądowałem na drugim piętrze magazynu. Nogi miałem jak z waty, a ręce mi się trzęsły jak nigdy dotąd. Zszedłem tym razem po schodach. Miałem pewną broń ukrytą w magazynie, ale bałem się jej użyć, bo Kag była w niebezpieczeństwie. Gdy doszedłem już na sam dół Kaguya siedziała w samochodzie, który właśnie odjeżdżał.
  -Gdzie ją zabieracie? – krzyknąłem
  -Tam, gdzie jej nie znajdziesz – powiedział z uśmiechem agent FBI
Pobiegłem w miejsce ukrycia tajnej broni… Moich noży do rzucania. Złapałem 5 i rzuciłem nimi w facetów w garniturach. 5 noży? 5 trupów… Mężczyzna przypominający szefa niestety uciekł.
  -Lelouch, LELOUCH – krzyknąłem i zobaczyłem mojego najlepszego przyjaciela całego w krwi. – Nie,                                                   nie, nie to nie może być prawda.
Wyciągnąłem fiolkę z jakimś fioletowym płynem, który dostałem w zeszłym roku od nauczyciela. Na buteleczce pisało „Gdyby ktoś był ranny. Używać w nagłych przypadkach” Nie wiedziałem jak tego użyć, więc po prostu wlałem mu to do ust. Zacząłem szukać jakiś bandaży. Nic nie znalazłem więc rozdarłem własną koszulkę i zacząłem tamować upływ krwi z klatki piersiowej Leloucha, kula nie trafiła w serce, ponieważ jeszcze biło. Po 10 minutach rana dziwnym sposobem się zagoiła, a Lelouch? Wstał jakby nigdy nic.
  -Co jest? – spytał – Gdzie Kag i Aiko?
Nie zastanawiałem się, ale nigdzie nie widziałem dziewczyny mojego przyjaciela.
  -Zdradziła nas – powiedziałem
  -Kto? –spytał Lulu
  -Aiko! –Powiedziałem
  -Niemożliwe! O co ci chodzi? – powiedział zdenerwowany Lelouch – I dlaczego jesteś bez koszulki ?
  -Było tutaj FBI. Zabrali Kag, a twoja dziewczyna gdzieś zniknęła- powiedziałem
  -Ale czemu jesteś bez koszulki? – spytał Lulu
  -Postrzelili cię w klatkę piersiową. – powiedziałem starając się uspokoić przyjaciela- Musiałem jakoś zatamować krwawienie
  -Ale nie mam żadnej dziury – stwierdził Lelouch
  -To dzięki temu dziwnemu płynowi – pokazałem mu już pustą fiolkę- Ona cię wyleczyła.
  -Skąd ją miałeś? – zapytał
  -To teraz nieważne, musimy odbić Kag…
_________________________________________________________________________________
Tym razem krótszy rozdział. Z dedykacją dla Malwiny <3 . Ludzie proszę oceniajcie :) .