Główna Bohaterowie

niedziela, 26 stycznia 2014

Rozdział X

4 komentarze:



 


Elizabeth POV I




Rozdział X- Opieka

               
Wszystkie demony umarły. Anioły też. Niestety wampirą udało się uciec. Na pewno powrócą. Dante był ranny. Leżał na ziemi cały we krwi. Skrzydło miał przebite. Na szczęście ugasilimy pożar. Zabraliśmy go na prowizorycznych noszach do sali z rannymi i chorymi. Ułożyliśmy go na świeżo pościelonym łóżku. Białe prześcieradro prawie w tym samym momencie stało się czerwone. Kazałam wyjść reszcie, a ja zajęłam się nieprzytomnym chłopakiem. Wzięłam miskę i napełniłam ją wodą. Znalazłam jakąś czystą ściereczkę i zaniosłam koło łóżka. Starannie obmyłam wszystkie rany. Weszłam do łazienki. Rozejrzałam się. Niebieskie kafelki błyszczały jak zwykle. Prysznic, który stał po prawej stronie był zamkniękty, ale nikt się nie kąpał. Po mojej lewej stronie były jeszcze jedne drzwi prowadzące do ubikacji. Podeszłam do prysznica, który stał na środku tej owalnej łazienki. Okrągły, wykonany z marmuru. Spojrzałam w górę i zobaczyłam szafkę z lusterkiem. Otworzyłam ją, zajrzałam do środka i znalazłam to co mi było potrzebne. Wzięłam środek odkarzający, jakiś bandaż, gazę, plastry oraz coś na ukojenie bólu, gdyby postanowił się obódzić. Wyszłam z łazienki rozglądałam się przez chwilę po pokoju. Stało tam dwanaście łóżek w równych odległościach i świerzo posłanych. Na razie nie przynieśli żadnych rannych dzięki czemu miałam czas zająć się Dante. Jego łóżko potrzebowało zmiany pościeli, ale jego zdrowie było ważniejsze. Rozcięłam mu koszulkę. Podniosłam go i oczyściłam to czego wcześniej nie mogłam. Złapałam środek odkażający w rękę i odkaziłam wszystkie rany. Wzięłam gazę i bandaż po czym owinęłam jego rękę. Z udem i skrzydłem zrobiłam tak samo.  Wzięłam chłopaka pod ramię i zaciągnęłam go na inne łóżko. Podczas tego jak on leżał wyciągnęłam pościel z szafki, która stała zawsze przy drzwiach i pościeliłam zakrwawione łóżko. Wrzuciłam ją do kosza.
  -Dzięki!-powiedział Dante, a ja się odwróciłam zdziwiona.
  -Za co?
  -Za wszystko. Gdyby nie ty to bym się tam wykrwawił na śmierć.
  -To mój obowiązek.
  -Nie bądź taka skromna.-powiedział i zaczął się podnosić.
 Powstrzymałam go mówiąc coś w stylu „musisz na siebie uważać”
  -Ale nie mamy czasu. Trzeba ich znaleźć.
  -Te wapiry nic nam nie zrobią.
  -Wampiry nie, ale ich towarzysze tak.
  -Będziemy gotowi.
  -A co jeśli nie będziemy?
  -Zapewniam cię, że tak się nie stanie.
  -Muszę znaleźć Vergila w tej chwili.
  -Ale twoje ramię. Skrzydła muszą ci się zagoić!
  -Pobiorę energię z ziemi i się ulecze.
  -To nie takie proste.
  -A więc sprawię, że takie będzie.
Wstał i wyszedl zanim zdążyłam go powstrzymać.
 „Cóż, jeszcze wróci” Pomyślałam
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Wiem, że miał być dłuższy, ale wycisnąłem z tego zdarzenia tyle na ile byłem zdolny. Znów brak dedykacji :\

piątek, 24 stycznia 2014

Rozdział IX

4 komentarze:






Desmond POV VII
Rozdział IX- Zdrada

               
Przyśpieszyliśmy, gdy byliśmy nad stodołą ujrzałem Mary zabijającą kilka wampirów. Zacząłem pikować w dół, czułem powietrze opływające moje ciało. Wyciągnąłem miecz z pochwy i zaatakowałem z góry. Ostrze bez żadnych problemów wbiło się w głowę, która ubrana była w żelazny hełm. Krew spływała z martwego wroga. Zobaczyłem Kaguyę, która chciała zaatakować Elizabeth nożem. W porę się zorientowałem co się dzieję i sparowałem lecące ostrze w ostatniej chwili. Dla mnie było już wszystko jasne- Moja dziewczyna nas zdradziła. Mocno złapałem miecz w prawą rękę.
  -Cześć kochanie. Czym cię przekupili?-spytałem
  -Obietnicą tego, że przeżyję. Desmond oni chcą uwolnić Lucyfera!
  -Tego upadłego anioła z Biblii?
  -Tak, Jego. Dołącz do nas, a przeżyjesz.
  -Jeśli uwolnią Lucyfera to sam go zabiję.
Nie byłem tego pewny. Szatan znany był z tego, że posiadał ogromną moc.
  -A więc obiecali ci, że przeżyjesz?-zapytałem
  -Demond proszę cię.
  -Jestem Dante!- powiedziałem i uciąłem jej głowę- Żegnaj brudne ścierwo.
Nie mam szacunku do zdrajców. Splunąłem na twarz mojej byłej dziewczyny i schowałem miecz do pochwy.
  -Dante to jeszcze nie koniec.- powiedziała Mary- Wyciągaj ten miecz-posłuchałem.
  -Ile ich jest?
  -Cztery anioły, pięć demonów i trzy wampiry. No, teraz wa. Dasz radę?
  -Jasne, a ty?
  -Daj mi sekundkę.
Dziewczyna zaczęła się palić. Wyrosły jej czarne płonące skrzydła. Z czerwonych oczu wybuchał ogień. W ręce trzymała szkarłatną kosę.
  -Nie zmienię się całkowicie, bo wtedy nie panuje nad sobą.
  -Wow! Jak to zrobiłaś?
  -Nauczę cię potem, teraz musimy walczyć.
Prawie zapomniałem o trwającej bitwie.
  -Okej, moja kolej, ale ja całkowicie formę.
Wyglądała ona lepiej. Zwykłe ciuchy zamieniły się w w lekko opancerzone. Brązowe włosy stały się blond. Przy lewym udzie wisiał miecz w żelaznej pochwie. No ona miała przynajmniej coś na sobie, bo Mary była prawie naga. Ubrana była tylko w czarną bieliznę i buty.
Ścisnąłem miecz.
  -Ale demonów nie można zabić. Egzorcyzmy poślą je tylko do piekła, a stamtąd mogą wrócić.
  -Zaskakujesz mnie… Teoretycznie zabić je tylko może Mściciel i Jerendal.- Powiedziała Mary
  -A ja posiadam jeden z nich.
  -Dokładnie.
 Dziewczyny zdążyły zabić już trzy wampiry. Zaatakowałem demony dwa z nich padły od razu.
  -Okej jeszcze troje.
Niestety z nimi nie poszło tak łatwo. Jeden z nich zaatakował mnie od tyłu raniąc w skrzydło i uniemożliwiając lot. Drugi wbił mi sztylet w udo, a trzeci zamachnął się na moją głowę- sparowałem. Wyciągnąłem nóż z nogi i zacząłem atakować. Ten, który ugodził mnie w udo poszedł na pierwszy ogień. Ledwo stojąc zniszczyłem jego miecz.
  „Dzięki Mściciel” pomyślałem.
Niestety nie dało mi to wiele,  ostrze sztyletu wbiło mi się pod pachę. Upadłem na ziemię sparaliżowany.
  -Desmond NIE!- do moich uszu dotarł dawno niesłyszany przeze mnie głos.
Był to mój przyjaciel Lelouch, który właśnie wyskoczył przez okno zmieniając przy tym formę z człowieka na wilka. Wiedziałem, że jest on wilkołakiem więc byłem pewny, że to forma przejściowa. Dzięki niej może się szybciej poruszać, ale jest słabszy niż w pełnej formie. Znów przemienił się tym razem w swoją prawdziwą postać. Pół wilka-pół człowieka. Stał na dwóch nogach, ale miał wysokość ponad dwóch metrów, a szerokość Mariusza Pudzianowskiego za czasów jego chwały. Zabrał miecz z mojej ręki, która i tak nie mogła się poruszyć i zabił wszystkie trzy demony. Nie widziałem jak to zrobił, bo oczy same mi się zamknęły. Zdążyłem tylko powiedzieć kilka słów.
  -
W samą porę Lulu, świrze.
  -Nie ma za co.-odpowiedział.
I tak skończyła się ta bitwa. Przynajmniej tyle z niej pamiętam, bo dostałem tyle obrażeń, że nic już nie widziałem.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Wiem, że krótki, ale następny będzie dłuższy! Tym razem brak dedykacji.

Nominacja

Brak komentarzy:
Siemka ludzie z tej strony Terrmine. Chce wam przekazać, że mój blog został nominowany do nagrody Liebster Blog Awards. Z tego powodu jestem zadowolony  :).


Pytania jakie dostałem:
1.Co was zainspirowało by napisać bloga??
 2.Jakie lubicie piosenki??
  3.Czego nienawidzicie w ludziach??
    4.Dlaczego blog na ten temat a nie inny??
     5.Wasza ulubiona gwiazda?? 
      6.Co teraz zrobicie z blogiem??
        7.Czy lubicie książki Ricka Riordana?? 
          8.Jaki jest wasz ulubiony kolor??
            9.Wasze hobby??
              10. Czy znaliście tego bloga??
                11.Co zamierzacie zrobić jak skończycie pisać książke lub inne na blogu?? Usuniecie go??
Odpowiedzi:
1.Oglądałem Supernatural, grałem w Assassina, czytałem kilka opowiadań i postanowiłem samemu napisać.
 2.Stary rock, dobrym rapem też nie pogardzę.
  3.Wszystkiego
   4.Bo interesuje się tym od bardzo dawna
    5.Robert Downey Junior
     6.Będę starał się go rozwijać i kontynuować, aż do końca ostatniego rozdziału
      7.Lubię, czytałem PJO, ale OH mi się znudziło, a co do Kronik to jeszcze nie zacząłem
       8.Zielony
        9. Pisanie programów, granie w gry, czytanie książek, pisanie opo, jazda na quadzie i wiele więcej.
         10.Nie
          11. Zostawię go, może ktoś przeczyta go w przyszłości :)
Blogi:
http://tajemnica-snu.blogspot.com/
http://dreamscometrueinhere.blogspot.com/
http://jestesmy-tylko-ludzmi.blogspot.com/
http://mrocznastronanieba.blogspot.com/

Moje pytania:
1. Dlaczego piszesz?
  2. Czy przeczytałabyś to opowiadanie, gdyby je pisał ktoś inny?
    3. Co robisz w wolnym czasie?
      4.Czy znasz/lubisz książki Kevina Hearne?
        5.Ulubiony zespół?
          6. Ulubiony serial?
            7. Co ci sprawia przyjemność?
              8. Najprzyjemniejsze wspomnienie?
                9. Grasz? A jak tak to w co?
                  10. Czy posiadasz stronę na Fb o blogu?
                     11. Lubisz My Little Pony: Friendship is Magic?
Okej to tyle. Te numerki są tak napisane, bo mam przyzwyczajenie z pracy :)


czwartek, 23 stycznia 2014

Rozdział VIII

8 komentarzy:



   

        Desmond POV VI

Rozdział VIII- Cała prawda.
                        Wielki, żelazny stół nie był wygodnym siedziskiem, ale moją uwagę owracała Elizabeth, która opowiadała swoją, a raczej moją historię.
  -Twój ojciec, ten prawdziwy- Ventius, zakochał się w Megan, z którą miał dwoje synów. Nadali im imiona- Dante dla młodszego z bliźniaków, a Vergil dla starszego.
  -Czyli, że mam brata?!
  -Wychowywał się razem z tobą w niebie, ale opóścił je przed tobą. Kilka miesięcy potem pałac Megan został zaatakowany. Twoja matka chcąc cię chronić usunęła twoje wspomnienia i wysłała twe ciało na Ziemię, a twoja „rodzina” nawet o tobie nie wie. Vergil ma takie same moce jak ty. On tylko  odkrył ich więcej i je udoskonalił. Zna zastosowanie większości z nich, niektóre są niestaty niebezpieczne. Umie także o wiele lepiej od ciebie walczyć. Ty musisz trenować, a twoim nauczycielem będzie Mary.
  -A! Ona!- powiedziałem- Dobra jakoś przeżyję. Opowiedz mi teraz o tym mieczu i dlaczego jest tak dziwnie zamknięty?
  -Klatkę może dotknąć tylko Nefilim. Czyli ty i twój brat, w niej znajduję się potężna broń- Mściciel. Vergil posiada podobną.Jest to magiczny miecz.
  -Nie dzięki. Wolę moje noże, ale kuszę mogę sobie wziąć.
  -Dante, wspominałam już, że to magiczny miecz…! Zazwyczaj jest „tylko” potężnym mieczem, ale jeźli tego chcesz może być czymkolwiek. Kuszą czy nożem, nawet pistoletem, nie ma żadnych ograniczeń. Prócz tego, że to musi być broń.
  -Czyli miecz może się zmienić w kuszę z bełtami, czy wyżutnie rakiet z rakietami?
  -Tak to działa. No, mniej więcej.
  -To znaczy?
  -Nie zrobisz z tego miecza czołgu, mimo, że to broń. Znaczy to jest możliwe, ale nie dla was.
  -A dla kogo?
  -Dla potężniejszych Nefilim’ów.
  -To są inni?
  -Nie. Wszyscy są martwi od setek lat. Ty i Vergil jesteście pierwszymi potomkami waszych rodziców od wieków.
  -Oh.  Wracając do miecza. To mam go wyciągnąć?
  -A chcesz? Bo bez chęci nie ma działania.
  -Ja bym nie chciał?
  -Co racja to racja.
Podszedłem do klatki. Biło od niej gorąco, a jednocześnie zimno. Płynna Lawa i Płynna Woda zakręcały się wokoło miecza. Wyciągnąłem rękę. Drżała mi jak nigdy. Bałem się dotknąć  tych cieczy, ale Elizabeth zapewniła mnie, że nic mi się nie stanie. Zamknąłem oczy, wyciągnąłem dłoń, a gdy otworzyłem je, klatki już nie było, zniknęła. Został tam już tylko lewitujący miecz, który świecił teraz niczym laser prosto w moje oczy. Złapałem go w rękę i upadłem. Przed moimi powiekami przewijały się wspomnienia z miejsca, w którym się wychowywałem. Stała tam kobieta, miała blond włosy i niebieskie oczy. Ubrana była w perłową, prostą suknię, a z pleców wyrastały jej potężne, białe skrzydła. Podobne do moich, ale różniły się od tych Elizabeth. Miejsce to wydawało się jakimś pałacem, ale nie takim jak w średniowieczu, bogatym i zdobionym. Był on prosty, Dach był z przeźroczystego materiału, ale nie szkła. Ściany z wieloma oknami wykonane z marmuru ciągnęły się wysoko w górę. Widziałem chłopca o szarych włosach, z którym najwyraźniej walczyłem na patyki. Upadliśmy i się śmialiśmy. W następnym wspomnieniu już go nie było, a ja siedziałem i czytałem jakąś książkę. Potem byłem już w Yang Academy. Tutaj wspomnienia się skończyły, a ja się podniosłem uważając, aby nie upuścić miecza.
  -Dante, twoje włosy są białe! A lewe oko…
  -Co z nim?
  -Zmieniło kolor na czerwony.-powiedziała przerażona dziewczyna.
  -Nie czuje się jakoś inaczej.
Skłamałem. Z miecza wypływała energia. Oczy bolały mnie niemiłosiernie.
  -Powinniśmy pójść rozprostować skrzydła.
  -Jestem za- powiedziałem- ale może najpierw daj i jakąś pochwę na ten miecz, bo nie będę go cały czas trzymał w ręku.
  -Zobaczmy metr długości i 10 cm szerokości, w tej formie. –dziewczyna zaczęła szukać i gdy znalazła powiedziała- Okeeeej myślę, że  ta będzie dobra.
Elizabeth podała mi skórzany futerał. Zdobiony złotem i srebrem. Na czubku wyryte było „Mściciel”
  -No, widzę, że mój miecz jest lepiej „ubrany” ode mnie.
  -Nie przesadzaj, ale pamiętaj nie zmieniaj jego kształtu zanim go wyjmiesz, bo to kosztowne.
  -No okej, zrozumiałem- wsunąłem miecz do pochwy.- chodźmy już.
Elizabeth zgodziła się ze mną, wyszliśmy na powierzchnię. Gdy tylko opuściliśmy szopkę rozłożyliśmy skrzydła, co już tak bardzo nie bolało i wzlecieliśmy ku niebu. Machając skrzydłami poczułem ulgę. Cały ten stres ulatywał ze mnie wraz z nabieraniem wysokości.
  -Musimy już wracać- powiedziała anielica- Wraz z Mary omówimy strategię.
  -Strategię do czego?
  -Do uwolnienia Ventiusa, przydałbyś się tam, ale jeżeli nie chcesz to zostań w pokoju.
  -Okej spasuje, mam dość „narad wojennych” i innych takich, mimo, że na żadnej nie byłem.
  -Rozumiem cię, też ich nienawidzę.
Dolatywaliśmy już o naszego „domu”, gdy nagle ujrzałem dym. Nasza stodoła płonęła… 
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Ten rozdział był pisany inną techniką. 


Dedykacje
Alegz, bo mi spokoju nie daje i zabiera zeszyt jak piszę
Elizie, bo jeszcze częściej zabiera mi zeszyt XD
Gejbiemu, który złamał rękę... Biedny... łączmy się w bólu.
Tomkowi, bo czyta moje opo, a tego się po nim nie spodziewałem
Mojemu tacie, który mimo, że przyjeżdża po całym tygodniu pracy na nocną zmianę ma czas przeczytać moje wypociny, poprawić błędy i ocenić, Dzięki Tato! :)
Koniec 

piątek, 17 stycznia 2014

Rozdział VII

5 komentarzy:



        DESMOND POV V
 
Rozdział VII- Ukryta tajemnica.
                               Opadłem z sił. Poczułem jak cała moja energia upływa ze mnie. Po tym wszystkim upadłem na kolana, nie kontrolując tego. Byłem w pełni świadom tego co się dzieje wokół. Nie mogłem się jednak poruszyć.
  -Desmond wstawaj- mówiła moja dziewczyna.
  -Dante nie udawaj!- powiedziała Elizabeth- Umiesz się przecież uleczyć.
Zatkało mnie. Nie rozumiałem o czym ona mówi. Skupiłem się i zmusiłem moje ciało do regeneracji. Usnąłem na kilka minut- przynajmniej tak mi się wydaje. Przed oczami widziałem las, drzewa o bardzo jaskrawym odcieniu liści. Biegały tam zwierzęta . Wydawały się jakby wesołe, zadowolone z życia. Czułem jak przeze mnie płynie energia natury. Otworzyłem oczy byłem w powietrzu, otoczony kulą białego światła.
 „Znowu to samo” pomyślałem
  -Elizabeth zabierz wszystkich naszych i uciekaj!- wykrzyknąłem.
Dziewczyna posłuchała rozkazu i w ciągu kilku sekund już ich nie było. Kula pomniejszyła się, po czym natychmiast, gwałtownie wybuchła zmiatając z powierzchni wszystko w okolicy. Miałem dość tego wszystkiego. Powoli zbliżałem się ku ziemi. Przed dotknięciem jej postanowiłem użyć nowo nabytych umiejętności. Pomyślałem o Anielicy, o tym, że chce się przy niej znaleźć. Chwilę po tym byłem już w powietrzu. Spadałem jednak pionowo w dół, prosto do oceanu.
  -Rozwiń skrzydła Dante!- krzyczała Elizabeth.
  -Nie wiem jak!- krzyknąłem nadal tracąc wysokość.
  -Zrób to jak wszystko inne- pomyśl o tym!
Skupiłem się na tym. Poczułem przeszywający ból. Białe skrzydła wyrosły mi z pleców. Instynktownie poruszyłem nimi. Wzleciałem do góry. Zatoczyłem kilka beczek i śrub.
  -Wow! To jest zajebiste!- krzyknąłem z podniecenia.
Jeśli skakaliście kiedyś na spadochronie to wiedzcie, że to nie jest nawet  połowie tak fajne jak latanie na własnych, anielskich skrzydłach. Plecy nie bolały mnie już tak bardzo, ból był do zniesienia.  Podleciałem do Elizabeth, która leciała trzymając w rękach jednego z wilkołaków- był martwy. Nie było jej trudno, gdyż powrócił do ludzkiej formy.
  -Dante musisz sprowadzić Ventiusa, ta wojna wyniszcza nasze szeregi. Zostało już tylko trzech aniołów włącznie ze mną. Demonów też zostało tylko kilku, tym zajmuje się Mary. Wampirów mamy siedmiu, ale większość jest ranna. Mamy co prawda całą watahę wilkołaków po naszej stronie. Dzięki twojemu kumplowi. Ten tutaj- spojrzała na martwe ciało- był alfą innych,  ale był też moim przyjacielem. Dlatego go zabrałam.
  -Rozumiem, chce wiedzieć tylko dlaczego w moim pokoju są magiczne drzwi do skarbca?
  -Musieliśmy się upewnić. Tylko Nefilim może otworzyć takie drzwi i nie wywołać alarm.
  -Czy wy wszyscy nie możecie używać normalnych słów? Czymże jest ten Nefilim?
  -Nefilim to pół anioł- pół demon. Silvia już ci to powiedziała, a tak poza tym, to gdzie ją wysłałeś?
  -Nie wiem, ale nie interesuje mnie to! Chce się tylko wszystkiego dowiedzieć!
  -Mamy długą drogę do przebycia….- tu się zawahała- Czy mógłbyś nas tam przeteleportować?
  -Ja ledwo teleportuje dwie osoby, a ty mówisz o siedmiu!
  -Dante! Zaczerpnąłeś mnóstwo energii z ziemi! Musi ci się udać!
Elizabeth była stanowcza. Wręcz uparta.
 „Raz kozie śmierć” pomyślałem.
Całe to „skupianie się” jest strasznie nudne, wyobraźcie sobie myśleć najbardziej intensywnie jak tylko umiecie na jeden temat i pomnóżcie to przez dwa. Udało się! Znaleźliśmy się około dziesięciu metrów od naszego „domu”.
  -Myślę, że czas byś poznał prawdę!
  -Tak, jestem gotowy!
Zaszliśmy kilka kilometrów od stodoły, aż w końcu trafiliśmy na małą budkę, jakby schowek na narzędzia. Wiecie kosiarki, sekatory i tym podobne, ale w środku nie było nic takiego. Znajdowały się tam za to noże z żelaza i z srebra, sztylety z tych samych materiałów, miecze z nie znanego mi metalu. Łuki były naprawdę perfekcyjnie wykonane. na kuszach, bełty ślizgały się bez najmniejszego spowolnienia. Pistolety były skałkowe, ale takie niby słabsze, wolniejsze, ale łatwiej nimi zabić. Nie brakowało tam chyba żadnej broni, nawet wyrzutni rakiet, ale nie przyszliśmy tutaj po broń tylko wyjaśnić tajemnice. Zeszliśmy po drabinie do kamiennej i mokrej piwnicy i, o Boże! Nie zgadniecie! Więcej broni, nie było tutaj żadnych świateł ani pochodni, czy czegoś takiego. Jedyna poświata, która rozjaśniała ten pokój pochodziła od miecza, który był jakby za gablotą z wody i lawy jednocześnie.
  -Dante usiądź, bo to trochę dłuższa historia…
Usiadłem, a Elizabeth zaczęła opowieść…
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Zacząłem to pisać na angielskim potem na fizyce, a skończyłem na drugi dzień w domu, z dołem. Kaguyi z prawdziwego świata już nie ma (nie, nie umarła).
Dam tylko krótkie podziękowania bez powodów XD
Alegz
Dram
Eliza
Gejbi
Michał
Wszyscy chyba :P

czwartek, 2 stycznia 2014

Rozdział VI

4 komentarze:


Desmond POV IV


                Wiele obrazów przeminęło mi przed oczami, ale ten najważniejszy, który zapamiętałem, to Kaguya. Cóż chyba nie miałem się czym martwić, w końcu była z nią Elizabeth, ona była miła. Ja miałem bliskie spotkanie z demonem, który najwyraźniej był mocno wkurzony. Mary, ta, która mnie tu sprowadziła do miłych nie należała, ktoś musiał ją zranić. Wstałem, obudziłem się w tym samym pokoju, ale nadal nie mogłem się nadziwić, jak oni to zrobili, każdy detal zgadzał się z tym co lubię, tak jakby osoba, która go projektowała znała mnie bardzo dobrze. Jedynie drzwi wyglądały na antyczne, jak gdyby miały więcej niż 1000lat. Przypominały zmniejszone wrota do klatki. Zadałem sobie pytanie.
 „Czy ktoś chce mnie tu uwięzić?”
Było to głupie pytanie, chyba by mnie nie więzili skoro jestem taki ważny. Wstałem z łóżka, podłoga zaskrzypiała pod moimi stopami, ale cóż nowe drewno musi chyba poleżeć trochę zanim się ułoży idealnie. Podszedłem do szafy i zobaczyłem tam bardzo dużo ubrań w moim stylu. Ubrałem się w flanelową koszulę w kratkę i jeansy, lekko przeczesałem moje włosy założyłem buty. Spojrzałem na siebie.
„Co jest ze mną? Kim jestem? Jakim cudem Lulu żyje? Po co tu jestem? Czym jestem?” Pytałem siebie.
Przez dziesięć minut stałem i gapiłem się w lustro, po czym wyszedłem z pokoju. Drzwi były ciężkie. O wiele bardziej masywne niż wczoraj. Otworzyłem je z trudem. Drzwi na pół metra grubości zaskrzypiały.
„Co to jest? Jakim cudem oni zmienili te drewniane drzwi na drzwi od sejfu? Coś tu nie gra” Oto moje myśli wtedy.
Postanowiłem zrobić jedyną rzecz jaka przyszła mi do głowy. Znaleźć Kag. Gdy wyszedłem z pokoju metalowe wrota zmieniły się z powrotem na drewniane i cienkie. Nie wiedziałem co się dzieje, ale pewnie miałem halucynacje, albo nadal spałem. Spytałem jakiejś dziewczyny, gdzie jest Kaguya. Powiedziała, że w pokoju 656… 656…656… Ten sam numer co w akademiku. To musiał być sen, ale poszedłem do tego pokoju, by się upewnić. Korytarz ze zwykłego szarego kamienia był bardzo podobny do tego w naszej szkole. Wreszcie byłem na miejscu, pokój 656. Wszedłem do środka. Na łóżku, które miało zasłonkę siedziała moja dziewczyna, ale to co trzymała w ręku przy twarzy… To była krew…
  -Kag? Co ty robisz?
Rzuciła krwią w szafkę sprawiając, że całe to miejsce było w tym płynie, zeskoczyła z łóżka w trybie natychmiastowym i rzuciła mi się na szyję.
  -Hej, co tam? I o co chodzi z tą krwią?
  -W skrócie? Jestem wampirem, którego zarażono przez jakiś płyn wstrzyknięty do żył, potem znalazła mnie Elizabeth i zaciągnęła tutaj. Powiedziała, że jest z tobą jej wspólniczka czy ktoś taki. Więc nie martwiłam się, bo pewnie była równie miła co ona.
  -Spotkałem Mary, to ona mnie tu przywiozła, ale do Matta Damona to jej duuużo brakuje.
  -Do jakiego Matta?
  -Powiedzmy tyle, jest najmilszą znaną mi osobą. Mary jest Demonem, którego nie chce więcej spotkać. Elizabeth swoją drogą jest bardzo miła. Jest Aniołem.
  -Aha, a ty kim jesteś? Spałeś w pokoju, w którym światło zawsze się paliło. Przynajmniej tak mówiła Silvia. A ten pokój był szykowany dla „kogoś ważniejszego niż ja”
-Nie wiem, wiem tylko, że jestem synem jakichś władców i, że jednego z nich wygnano za to.
  -Czyli wiesz tyle co ja... Jest teraz piąta rano, o szóstej mam mieć trening „Jak zdobywać krew”, więc mamy godzinę dla siebie. Co robimy?
  -Chwila, czyli to nie jest sen i naprawdę jesteśmy w pokoju 656?
  -No co w tym dziwnego?
  -Nasz pokój w akademiku miał ten sam numer! Poza tym to miejsce jest na małe, żeby mieć tyle pokoi!
  -Może mają podziemia? Ale, gdyby się zastanowić to jest to trochę dziwne.
  -Dobra mniejsza o to, porwali cię cztery dni temu, myślałem, że jesteś u tych agentów. Szukałbym ich, gdyby nie to, że Mary mi powiedziała, że tu jesteś. Martwiłem się o ciebie, a ty byłaś cały czas tutaj.
  -Tak naprawdę to po tym jak mi wstrzyknęli to coś obudziłam się wczoraj, i dzisiaj przespałam pierwszą noc tutaj.
  -A wiesz kim byli ci agenci?
  -Niewiele, wiem tylko, że to wrogowie tych tutaj i, że nie są z FBI.
  -Może oni są jak my?- Inni. Tylko dążą do innego celu. Musimy znaleźć Elizabeth.
  -Jestem za. Chętnie zadam jej kilka pytań.
  -Wiesz gdzie ona jest?
  -Silvia na pewno wie.
  -Kim jest ta Silvia?
  -Ona jest moją „trenerką”, bo też jest wampirem.
  -Okej znajdźmy ją, tylko szybko.
  -Ona chyba czyta mi w myślach.
  -Czemu tak myślisz?
  -Bo stoi za tobą.
Odwróciłem się stała tam dziewczyna o smukłej figurze. W ręku trzymała sztylet, który był cały ubrudzony jeszcze świeżą krwią.
  -Czy ty zawsze musisz mieć ze sobą ten nóż?- Powiedziała Kag.
  -Tak, to dla bezpieczeństwa, a teraz czego chcesz? Jest jeszcze niecała godzina do treningu. -Odparła
  -Gdzie jest Lizzy?
  -Poleciała na polowanie.
  -Gdzie?- Wtrąciłem
  -Do Szkocji. Tam jest kryjówka wampirów zdrajców. Poza tym widzę, że nasz Dante się obudził.
  -Mam na imię Desmond, a nie jakiś Dante!- Powiedziałem, a moja dziewczyna przytaknęła.
  -Twoi prawdziwi rodzice cię nazwali Dante. Jesteś synem Megan i Veniusa.
  -Kogo?- Spytałem, spodziewając się odpowiedzi.
  -Królowej Aniołów oraz króla Demonów, który został wygnany na wieczne katusze, za zdradę.
  -Kogo zdradził?- Głupio zapytałem.
  -Demony! Swoich podwładnych, niektórzy byli od niego potężniejsi, ale mu służyli, z powodu krwi, ale gdy zdradził, to wszyscy się na niego rzucili i nie miał szans.
  -Czyli, że osoby, z którymi się wychowałem, nie są moimi prawdziwymi rodzicami?
  -To są fałszywe wspomnienia, wychowała cię Megan, ale sprowadziła na Ziemię, aby cię chronić.
  -Chronić przed czym?
  -Przed Demonami, one będą chciały cię zabić, zwłaszcza teraz, gdy wszystko wiesz. Musisz odnaleźć twego ojca i go uwolnić. To jest to do czego jesteś nam potrzebny. Tylko Anioł może zabić anioła, ale demona może zabić nawet śmiertelnik, Veniusa strzegą największe, najsilniejsze demony jakie istnieją. My nie mamy szans ich zabić, ale ty tak. Musisz go uwolnić. On musi się zjednoczyć z twoją matką. To jest bardzo ważne. Potraktuj to jako cenę życia i śmierci.
  -Nie boję się śmierci.
  -I słusznie, w takim razie potraktuj to jako cenę życia i śmierci Kaguyi.
  -Nie tkniesz jej!
  -Nie martw się, nie ja. Są inni.
  -Powiedz mi jedno.-wtrąciła moja dziewczyna- jak zabić wampira.
  -Musisz odciąć mu głowę żelaznym narzędziem. Tylko to zadziała.- powiedziałem.
  -Skąd to wiesz?- Spytała Silvia.
  -Nie wiem, samo przyszło. A teraz ODEJDŹ!-wykrzyknąłem, a Silvia rozpłynęła się w błysku białego światła- Co ja zrobiłem?
  -Nie martw się, nic jej nie będzie.
  -Skąd wiesz?
  -Przeczytałam kilka książek, bo nie mogłam zasnąć. Teleportowałeś ją tylko gdzieś, ale nie mam pojęcia gdzie.
  -Przynajmniej ją mamy z głowy. Hej! Mam pomysł.
Przytuliłem Kag i pomyślałem o Elizabeth o tym, że chce ją odnaleźć.
  -Trzymaj się- powiedziałem.
Oślepiło nas białe światło, ale udało się. Pojawiliśmy się przy Elizabeth, która właśnie odcinała głowę wampirowi.
  -Niech zgadnę, żelazo?- Spytałem zdyszany.
  -Hej, co tu robicie. Jak się tu znaleźliście?
  -Nic wielkiego tylko teleportacja.-odparłem sarkastycznie.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Chyba mój najdłuższy rozdział, pisałem go o 1 w nocy i chce mi się spać, ale wstawiam go jeszcze przed snem.
Dedykacje.
Dziękuje Alegz, gdyż to ona mnie ciągle motywuje, żebym pisał i jak zawsze ma najdłuższe dedyki.
Malwinie, za to, że dzięki niej wymyśliłem Kaguyę.
Dram, bo mi nie daje spokoju i każe pisać bez przerwy.
Merr, którą chce przeprosić za sprawę z błędnym imieniem miało być Mary, a nie Merr
I wszystkim, którzy to czytają, bo to dla was piszę.
Koniec dedykacji.