Główna Bohaterowie

wtorek, 3 grudnia 2013

Rozdział III









          Kaguya POV I
 
  


              Widziałam Desmonda, zbiegał po schodach. Próbował mnie ratować. Nie miał dobrej kondycji, ale ani razu się nie zatrzymał. Ujrzałam postrzelonego
  -Bierz te łapska ode mnie- wykrzyknęłam do faceta w czerni
  -Siedź cicho
Agent nie miał zamiaru mnie puścić. Zostałam zmuszona wejść do samochodu, albo umrzeć. Ostatnim co zobaczyłam był Desmond zabijający pięciu mężczyzn. Dokonał niemożliwego, nigdy nie potrafił trafić w 10-cio metrowy cel, a co dopiero wspominać o rzucie między oczy pięcioma nożami naraz. Potem założyli mi jakiś czarny worek na głowę. Nic nie widziałam. Jakiś męski głos powiedział mi żebym się uspokoiła i nie ruszała. Więc zrobiłam najmądrzejsze co przyszło mi do głowy, zaczęłam się rzucać po całym samochodzie.
  -Skoro nie chcesz po dobroci to będzie po złości- odezwał się ten sam głos
Dwie osoby mnie trzymały, w tym momencie facet wbił mi chyba największą możliwą igłę w rękę. Czułam jak jakiś płyn krąży w moich żyłach. Nie była to już moja krew. Zemdlałam…
  -Obudź się – powiedział jakiś ciepły nieznany mi kobiecy głos
  -Co? Gdzie? Jak? Co się dzieje?
  -Spokojnie to tylko ja… Elizabeth
  -Kto? Nie znam cię. Gdzie ja jestem?
  -Wszystko ci wyjaśnię, ale nie teraz. Nie mamy czasu
Nie czekałam na wyjaśnienia. Nie potrzebowałam ich. Coś mi się stało. Ledwo chodziłam, moje ciało stało się ciężkie, nie kontrolowałam go. Ta kobieta mi pomogła, ale nadal było ciężko.
  -Aua, co mi się stało
  -Zostałaś zainfekowana. Niebezpieczny wirus
  -Wirus?
  -Coś w tym sensie. Nie bój się, to oznacza, że jesteś wyjątkowa.
  -Wyjątkowa? –Powtórzyłam
  -Tylko jedna osoba na dziesięć milionów może być zainfekowana i przeżyć.
  -Czyli cały ten magazyn, śmierć Lulu- Zawiesiłam głos, warga mi drżała, dopiero teraz sobie uświadomiłam, że straciłam najlepszego przyjaciela- Były po to, żeby mnie złapać?
  -Zrozum nie jesteś już człowiekiem, przynajmniej nie w pełni.
  -Jak to? Odpowiadaj na moje pytania
  -Nie mamy czasu, zaraz nas znajdą
  -Kto?
  -Ci, którzy cię porwali
  -FBI?
  -To nie jest FBI
Zadawałam jeszcze wiele pytań w stylu „kto?, co?, jak?, kiedy?, dlaczego” i tak dalej. Doszłyśmy do samochodu.
  -Umiesz otworzyć? -Spytałam
  -Oczywiście, ale nie jeśli będziesz na mnie wisieć
  -Przepraszam
  -Nie ma za co. Za jakieś pół godziny twój organizm powinien się przyzwyczaić…
  -Do tej… choroby?
  -Wszystko w swoim czasie. A póki co opowiedz mi o sobie.
  -Nie ma co opowiadać. Mam na imię Kaguya, a nazwiska nie znam, moja matka nie żyje, ojciec też. Od dziesięciu lat byłam w domu dziecka. Znalazłam się w tej szkole dzięki stypendium. Mam 14 lat  i zostałam zarażona jakimś dziwnym wirusem, o którym nic mi nie wiadomo.
-Oh, no dobra moja kolej. Nazywam się Elizabeth Shelley. Jestem Agentką od spraw…Paranormalnych… Mam 17lat. Tyle na razie musisz o mnie widzieć.
Nic nie widziałam, więc nie mogłam stwierdzić czy mówi prawdę, niżeli kłamie. Byłam zdenerwowana, ale nie wiem czemu ta dziewczyna mnie uspokajała, niwelowała od niej dobroć i ciepło i troska o mnie, ale denerwowało mnie to „Agentka od spraw Paranormalnych”
  -Otworzyłam… Wsiadaj szybko- teraz jedyne co było po tym słychać to euforia.
Wsiadłam do samochodu.
  -Jedźmy już
Jechałyśmy w ciszy. Po piętnastu minutach stałam się bardzo głodna, więc postanowiłam spytać Elizabeth czy coś ma.
  -Umieram z głodu, masz coś do jedzenia? Błagam, powiedz, że tak
Wyciągnęła jakąś srebrną… torebkę? Nie jestem pewno co to było, ale przypominało opakowanie z mlekiem czekoladowym, więc wyciągnęłam szybko ręce i zaczęłam pić. To była najlepsza chwila mojego życia, płyn był pyszny, „niebo w gębie”- pomyślałam.
  -Czym jest ten niebiański napój?
  -To krew 0Rh-
  -Krew? Dałaś mi krew do picia?
Wyplułam wszystko na fotele samochodu i spojrzałam na Elizabeth. Miała kruczo czarne włosy upięte w kitkę i ciemnobrązowe oczy. Jej twarz była owalna.
  -A co nie smakuje? –spytała- Jeżeli nie to oddaj
Trudno było mi to przyznać, ale nigdy nie piłam czegoś lepszego
  -Spadaj, to moje
  -Typowe zachowanie jak na trzeci dzień zarażenia
  -TRZECI?- Naprawdę zmieszana krzyknęłam
  -O już prawie jesteśmy na miejscu
  -Nie zmieniaj tematu… Ale o co ci chodzi przecież to pustkowie.
  -Musisz się jeszcze wiele nauczyć, zabieram cię w miejsce, gdzie wszystko zrozumiesz.
Gwałtowny skręt w lewo sprawił, że wylałam resztę płynu na siebie.
  -Masz jeszcze trochę? Błagam.
  -Okej, ale to tylko troszeczkę, bo niebezpiecznie jest dawać krew tak niedoświadczonemu…   zarażonemu.
Czułam, że dziewczyna nie chce użyć jakiegoś słowa, żeby mnie nie wystraszyć. I gdy znów miałam napój  w buzi zrozumiałam pewną rzecz…
  -Co z Desmondem?
  -Kim? Masz na myśli Dante?
  -Kogo? Kto to Dante?
  -Ty nic nie wiesz? No, cóż, on chyba sam tego nie wie, ale będzie się musiał dowiedzieć, w końcu jakoś uratował Leloucha, biedula nadal myśli, że to ta fioletowa ciecz.
  -Wszystko zrozumiesz, gdy będziemy na miejscu.
  -Wszystko zrozumiesz, gdy będziemy na miejscu. – Powtórzyłam zdenerwowanym głosem- Czy musisz to ciągle powtarzać?
  -Tak, muszę, bo gdybym tego nie zrobiła to byś mnie nie słuchała.
  -Niech ci będzie.
Na szczęście miałam krew, bez niej chyba bym nie wytrzymała, ale nie rozumiałam co się ze mną dzieje, nie było to przyjemne. Czułam się jakbym była jakimś wampirem, ale przecież one nie istnieją.
  -Jesteśmy na miejscu –Powiedziała Elizabeth
  -Nareszcie
Byłam bardzo podekscytowana, ale gdy otworzyłam oczy zobaczyłam tylko drzewa.
  -Co to ma być?
  -Kamuflaż, a niby co? Nie, no, żartuje. Mamy jeszcze kilometr do przejścia.
  -Ale z ciebie złośnica.
  -No wiem, bo to ja.
  -Lepiej już chodźmy.
  -No powinnyśmy.

Poszłyśmy między drzewami. Poruszałyśmy się powoli. Po 10 minutach zobaczyłam… wielką stodołę. Była z świerkowego drewna, miała metalowe, wyglądające na żelazo umocnienia. Widać było też trochę mahoniowych desek. Dwuspadzisty dach z czerwonymi dachówkami zdawał się zapadać na nas. Wielkie wrota, jeszcze większe od tych w magazynie. Wokół budynku były rozstawione tarcze, bieżnie i tory terenowe. Podeszłyśmy do drzwi. W tym momencie zemdlałam…
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
No nie chcecie komentować :(
Dzisiejszy rozdział dedykuję:
Malwinie za to, że jest i ciągle pyta kiedy rozdział.
Elizie, która mnie trolluje i ma doła (Wyjdź z doła)
Aleks za to, że mnie inspiruje.
I wam za to, że czytacie (szczerze nie jestem tego pewny :( )

2 komentarze: